Z modą i gustami kobiet jest o tyle trudno, że każda ma inne upodobania. Utrafić w gusta wielu kobiet jest bardzo trudno. Wiem, bo chodzę z koleżankami na zakupy i pomimo że na co dzień zgadzamy się w wielu kwestiach, to w sklepach uderzamy do zupełnie innych regałów. Ja lubię buty na obcasie, siostra płaskie tenisówki.
Jak to z gustem bywa, niekiedy jest bardzo wybredny i marudny. Niestety mój, należy właśnie do tych. Z reguły zanim podejmę decyzję o zakupie danego ubrania mija naprawdę dużo czasu. A i po wystawieniu paragonu przez uprzejmą panią w sklepie mam niekiedy poważne wątpliwości, czy zrobiłam dobrze. Przychodzę do domu i mówię do męża: wiesz kochanie, ja naprawdę nie wiem dlaczego ja to kupiłam.
Mój gust moja sprawa
Tak jak mamy prawo do wolności słowa. Tak i mamy prawo do wybrednego gustu. Mój wytacza mi pewne standardy, na podstawie których wchodzę lub nie do sklepu. Zwykle szybki rzut okiem na wystawę jest dla mnie najcenniejszą informacją czy coś się tutaj dla mnie znajdzie.
Nie lubię chodzić na zakupy z mamą. Tak było od zawsze. Wiecie dlaczego? Bo często narzucała mi swój gust. Wspólny spacer do sklepu zwykle kończył się zatem kłótnią i powrotem z rozżalona miną do domu.
W sumie jeśli się nad tym dobrze zastanowić to chyba dlatego wolę chodzić na zakupy sama. Nikt mnie nie pośpiesza, nie mówi, gdzie mam wchodzić i czego nie kupować. Wolność i spokój.
Nie lubię moherowych beretów
Nie bierzcie tego do siebie, ale jest kilka elementów stylizacji, które przyprawiają mnie o mdłości. Denerwują mnie, odstraszają i powodują, że klasyfikuję sobie daną osobę do szufladki. Oczywiście tylko po pierwszym spojrzeniu, później podczas rozmowy i bliższego poznania zwracam już uwagę i inne zalety lub wady danej osoby.
W swoich stylizacjach nigdy nie pokusiłabym się na kolczyki z wełny, filcu – nie wiem jak to się profesjonalnie nazywa, ale myślę, że wiecie o co chodzi. Dla mnie biżuteria musi być szlachetna lub przynajmniej sprawiać takie wrażenie. Nie rozumiem, po co zawieszać na siebie sztuczne kulki, które swoja droga zbierają milion kurzu.
Nie lubię też spodni – dzwonów. Nie lubię, bo w deszczowe dni, wyglądają fatalnie. Mokre, brudne i z reguły z obdartą częścią nogawki. Fuj!
Nie lubię koszul w paseczki – to jakiś dziwny wynalazek cioci kloci, które najchętniej ubierałyby tak swoje młode córeczki. Ja w swojej szafie mam 3 koszule ale dżinsowe. Tylko na takie mogłabym się zdecydować.
Nie znoszę cekinów – a zwłaszcza torebek w cekiny, sukienki sylwestrowe jeszcze jakoś przejdą.
Nigdy nie ubiorę na siebie koca – tak koca, czyli tego co pięknie nazywamy ponczo? Tragiczna nazwa i tragiczny produkt. Nie wiem dlaczego aż tyle kobiet nagle pod wpływem mody chce zostać meksykaninem.
Nie lubię jeszcze wielu rzeczy, ale nie bierzcie tego do siebie. Mam dzisiaj zły dzień więc tak po prostu postanowiłam sobie ponarzekać. Wyrzuciłam żale na ubrania, a nie na męża, może to zatem dobrze?:)